środa, 31 października 2012

Kim jest twój Anioł Stróż?

Jak myślisz, czy towarzyszy ci istota, która o ciebie dba, chroni przed nadużyciami, pomaga rozróżniać dobro od zła (i nie mam tu na myśli przedstawiciela administracji państwowej, nasłanego przez wścibskiego sąsiada)?
A może historie o aniele stróżu są wyssane z palca?
Jeżeli on istnieje, to czy posiada skrzydła?
Czy przygląda ci się, gdy jesz, śpisz, albo – pardon - siedzisz w toalecie?
Czy to przez niego ukłuło cię sumienie, gdy ściągałeś na klasówce z matematyki albo kupowałeś kradzione buty na Stadionie Dziesięciolecia?
Na wszystkie te pytania ci nie odpowiem, ale pokrótce wyjaśnię, co spirytyści sądzą o aniołach stróżach.

Jak wiadomo istnieją duchy światłe, mądre i dobre, które pomagają swoim niedoskonałym braciom (czyli nam). Religie takie jak chrześcijaństwo, judaizm czy islam, nazywają je aniołami, bo też ludzie, którzy tworzyli podstawy tych wierzeń nieraz odczuwali ich wsparcie i bezpośrednią ingerencję w swoje sprawy. Trzeba jednak wyjaśnić, że anioły nie zostały stworzone przez Boga oddzielnie od ludzi, w jakimś odrębnym celu, jak głoszą te systemy religijne. W rzeczywistości są to dusze zmarłych, takie jak nasze, aczkolwiek przebyły już długą drogę rozwoju etycznego oraz intelektualnego. Można powiedzieć, że anioły na ścieżce dobroci i miłosierdzia są daleko przed nami. Natomiast jeśli idzie o ludzi wcielonych na Ziemi, wydaje się, że na tej drodze nie zaszli jeszcze daleko. W dodatku wielu zamiast wytrwale podążać naprzód, nadal woli drzemać w przydrożnej spelunie pod stołem i zdaje się, że nie prędko ruszy dalej... ale dość narzekania, pora wrócić do tematu tej nieco chaotycznej notki;)

Co spirytyzm mówi o aniele stróżu?

Teraz już całkiem poważnie.
Z informacji, które spirytyści otrzymują na spotkaniach mediumicznych wynika, że anioł stróż jest duchem wyższego rzędu, który przyjął na siebie zadanie wspierania konkretnego człowieka. Każdy z nas posiada więc swojego duchowego opiekuna, który jest do niego przywiązany i wypełnia misję, jaką można by porównać do trzymania pieczy przez ojca nad dziećmi. Anioł stróż sprowadza swojego podopiecznego na dobrą drogę, wspiera radami, pociesza w zmartwieniach, podtrzymuje na duchu w czasie życiowych prób. Często towarzyszy mu także po śmierci, a nawet w kolejnych cielesnych istnieniach (pamiętacie świetlistą istotę z doświadczeń NDE, o której wspominali pacjenci Moody’ego?).


Duch opiekuńczy wywiera wpływ mentalny na osobę, którą chroni, podpowiadając jej dobre myśli, choć te niestety nie zawsze są wysłuchiwane (dlatego ważne jest, aby wsłuchiwać się w siebie i w swoje sumienie). Jego działanie jest bardzo subtelne, ponieważ musi szanować jej wolną wolę. Anioł stróż nie pozwala, by człowiek zrezygnował z samodzielności i ciągle szukał u niego wsparcia, nawet w sprawach, w których sam doskonale da sobie radę. Nie zmienia to jednak faktu, że wielu ludzi czuje obecność anioła stróża i daje im ona pewność, że nie są zdani wyłącznie na własne siły. Zapewnia także poczucie bezpieczeństwa i nadzieję w trudnych chwilach, a także pewność, że ktoś czuwa, byśmy zmierzając do Boga jednak nie skręcali w zbyt ciemne zaułki.

Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by osoby posiadające już pewną wiedzę na temat świata duchowego skontaktowały się bezpośrednio ze swoim aniołem stróżem. Odpowiednie przygotowanie (warto znać Księgę mediów Allana Kardeca i zapewnić sobie kontakt z najbliższą grupą spirytystyczną) pozwoli uniknąć możliwych nieporozumień w tej kwestii.

W Księdze Duchów czytamy:

Istnieje pewna teoria, która powinna przekonać największych niedowiarków swoim urokiem i słodyczą: to ta dotycząca aniołów stróżów. Jeśli pomyślimy, że mamy zawsze przy sobie istoty od nas doskonalsze, które w każdej sytuacji udzielą nam rad, podniosą na duchu, pomogą wspiąć się na stromą górę dobroci; istoty będące najpewniejszymi i bardziej oddanymi przyjaciółmi niż ci, z którymi możemy się zaprzyjaźnić na Ziemi, czy nie jest to idea, która niesie ogromną otuchę? Istoty te wypełniają swoje zadanie z nakazu Boga. To On umieścił je blisko was i pozostają tam z miłości do Niego, by wypełniać przy was piękną, ale trudną misję. Zgadza się, gdziekolwiek nie pójdziecie, anioł stróż będzie przy was: w więzieniu, szpitalu, miejscach rozpusty, gdy będziecie sami. Nic nie rozłączy was z tym przyjacielem. Nie możecie go zobaczyć, ale wasza dusza czuje jego delikatne impulsy i słucha jego mądrych rad.

                                               Anioł stróż...nie wierzysz? Zobacz ;)

Na razie tyle o aniołach stróżach...

Na koniec zdradzę wam coś osobistego: jestem już dużym chłopcem, ale nadal wzruszają mnie te aniołki na katolickich obrazkach...

niedziela, 28 października 2012

Duchy opiekuńcze w wierzeniach Słowian


Duchy dobre – według klasyfikacji Allana Kardeca – powstrzymują zło, szerzą dobro, radują się szczęściem ludzi, którzy kierują się prawością w swoim życiu. Podsuwają nam dobre myśli, sprowadzają ze złej drogi; niekiedy też chronią przed złem duchów niedoskonałych. Do tego rzędu należą duchy, które w ludowych wierzeniach nazywano dobrymi geniuszami, duchami opiekuńczymi, duchami dobra. W czasach, gdy dominował zabobon i prosta, bezrefleksyjna wiara, czyniono z nich dobroczynne bóstwa. Właśnie na tym wczesnym, intuicyjnym, mitycznym rozumieniu opieki ze strony duchów, skupię się teraz.

Cofnijmy się do średniowiecza, gdy w świadomości naszych przodków - obok szerzącego się chrześcijaństwa - funkcjonowały jeszcze stare, pogańskie wierzenia, głęboko zrośnięte z rodzimą tradycją, bytem materialnym i naturą. Świat wydawał się dziki, nieprzyjazny, a kraj był pokryty nielicznymi grodami, porastały go gęste puszcze. Potrzeba opieki ze strony duchów była szczególnie silna, do tego stopnia, że ludziom współczesnym trudno ją pojąć. Wtedy jednak nie potrafiono, ani nawet nie chciano, opisywać świata na sposób naukowy. Z drugiej strony chrześcijański kult świętych nie wyparł jeszcze tej pierwotnej więzi między doczesnością a zaświatami, obecnej na co dzień, w zwykłych życiowych sprawach.



W tamtych czasach Słowianie wierzyli, że ludzie którzy umarli szybko albo gwałtowną śmiercią, przekształcają się w demony trapiące jako zmory, albo w duchy wodne. Tutaj nie będę szeroko omawiać tego problemu, choć nasza rodzima demonologia jest fascynująca (o wąpierzach [wampirach], latawcach czy strzygach pisał wybitny historyk Aleksander Gieysztor w swojej Mitologii Słowian). Wolę ograniczyć się do wątku, który ściśle dotyczy spraw poprzedzających naszą współczesną, dojrzałą refleksję spirytystyczną, przy czym towarzyszy mi to proste założenie, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy. Można więc przyjąć, że i w tych tradycyjnych wierzeniach odbija się rzeczywista więź między żyjącymi a umarłymi. Otóż nasi słowiańscy przodkowie byli przekonani, że istnieją duchy domowe, które w części pochodzą od zmarłych. Miały być przyjazne i pożyteczne, przebywały u pieca czy ogniska, na strychu, w zagrodzie, opiekowały się bydłem, przysparzały żyjącym mienia i zboża. Słowem, wierzono, że to duchy rodzinne.

Słowianie nazywali takiego opiekuńczego ducha domu domowym lub domowikiem. Łączyły go bliskie stosunki z gospodarstwem, mieszkaniem i dobytkiem chłopskim. Panowało przekonanie, że znajduje się i chodzi nocą w każdym domu, mieszkając w chlewie lub gumnie. Nazywano go także sąsiadem, gospodarzem, dziadkiem i ojczulkiem. Jego obraz ustabilizował się wokół kilku cech: gospodarności i współodpowiedzialności za dom i przychówek, życzliwości, rodzinności w sensie opieki i wieszczenia rzeczy dobrych i złych członkom rodziny. Przy przenosinach do nowego mieszkania upraszano go, by poszedł razem z gospodarzami. Niekiedy widziano go – zawsze nocą lub o zmierzchu – czarnym i rogatym, ale przeważała opinia, ze jest podobny do głowy domu lub – stary i siwy – przypomina zmarłego dziada lub ojca i ubrany jest jak przystało chłopu. Czasem przydawano mu żonę: domachę, domowichę, która wychodzi spod podłogi i przędzie.

Domowy miewał ludzkie słabostki i potrzeby, ale także potrafił nawiązać kontakt z innymi duchami, sam pozostając istotą dobrą. Choć niewidoczny, odbierał cześć i poczęstunek, uważano go za członka rodziny, odżywiano go, aby miał siłę przepędzania obcych duchów. W Polsce duchy domowe to również duszyczki, bożęta, domowi, domownicy, gospodarze, sąsiedzi, dobrochoty, żyrownicy. Występuje też termin ubożę, który być może powstał w czasach już chrześcijańskich, gdy ducha domowego zepchnięto do rzędu kultów zakazanych, kiedy stał się ubogim, biedactwem.  Z kolei u Serbów wierzono, że opiekun domu, niewidzialny, siada przy świętach na prawym ramieniu pana domu.

Tradycją naszych przodków było też zakopywanie pod belką przyciesi (w narożniku domu) czarnego koguta, jajka lub głowy zwierzęcej – prawdopodobnie na ofiarę dla ducha domowego, jak to pokazują wykopaliska w Szczecinie i Gdańsku w warstwach z XI-XII wieku. 

Czy w podobnych wierzeniach, po których ślady pozostały już tylko w miejscowym folklorze, mamy do czynienia z odzwierciedleniem rzeczywistych manifestacji duchów? Niekoniecznie musiało być tak, że nasi przodkowie przesadzili z muchomorami i mieli zwidy ;). Zauważmy, że przekonanie o opiece ze strony zmarłych występuje wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną, w każdej kulturze. Może prawda jest oczywista: dobroć i miłość potrafi przezwyciężyć grób, a pieczę nad nami sprawują dobre duchy. W zależności od wierzeń i kultury nazywa się je różnie: aniołami, duchowymi opiekunami, geniuszami, bóstwami opiekuńczymi, duchami domowymi – w istocie jednak u źródeł leży jedno, uniwersalne doświadczenie ich obecności.

piątek, 12 października 2012

Pomyśl o sobie


Spirytyzmowi przyświeca ideał doskonalenia ludzkości, które winno wyrażać się w postępie moralnym i intelektualnym. Nie da się jednak osiągnąć tego celu, jeśli nie zaczniemy wprowadzać zmian od siebie. Ale i to jest trudne, albo zgoła niemożliwe, jeśli wpierw nie podejmiemy trudu POZNANIA samego siebie.

Zadajmy sobie parę pytań:

- Czy nie idziemy przez życie po omacku? 

- Czy znamy cele naszego życia?

- Jeśli nie szukamy ich  w zewnętrznych autorytetach, to czy przynajmniej nie próbujemy nadać ich sobie sami?

Francuski spirytysta Leon Denis napisał kiedyś: „Nie znając swego przeznaczenia, krążąc między przesądem a błędem, człowiek przeklina życie. Uginając się pod brzemieniem zrzuca na bliźnich przyczynę doznawanych nieszczęść, klęsk, które przeżywa, a które często sprowadza jego własna nieostrożność. Buntując się przeciw Bogu, oskarża go o niesprawiedliwość, w szaleństwie i rozpaczy ucieka nieraz z placu walki zbawczej, która jako jedyna mogła wzmocnić jego duszę, rozjaśnić sąd i przygotować go do prac wyższego rzędu” (L. Denis, Po co żyjemy?, Warszawa 2011).

Żyjemy w świecie, który stale odczuwa dominację materii. Ta ogranicza nasze zdolności, hamuje dążenia do ideału oraz porywy ku dobru. Dlatego, aby zrozumieć rację życia i dojrzeć prawo kierujące rozwojem duszy, musimy wznieść się ponad drobiazgi istnienia, wyrwać umysł z toku rzeczy materialnych i przemijających, które zaciemniają nasz osąd. „Wysiłkiem woli opuśćmy na chwilę Ziemię, wedrzyjmy się na te potężne wyżyny. Ze szczytu ich ujrzymy roztaczającą się przed nami nieogarnioną panoramę wieków bez liczby i przestrzeni, bez granic. Żołnierz zagubiony w tłumie widzi tylko zamęt dokoła siebie, ale generał dostrzega wszystkie szczegóły bitwy, oblicza i przewiduje rezultaty; podróżnik zbłąkany w zakątkach terenu nie dostrzega właściwego kierunku, lecz wszedłszy na górę, orientuje się w całokształcie okolicy – tak samo dusza ludzka z tych szczytów dokąd się wzbiła z dala od ziemskiej wrzawy i ciemnych nizin, odnajduje harmonię powszechną. Co z dołu wyglądało sprzecznie, niezrozumiale, niesprawiedliwie, widziane z góry rozjaśnia się i wiąże w całość; prostują się zakręty drogi, uwydatnia jednolitość, przed olśnionym duchem ukazuje sie majestatyczny ład rządzący biegiem istnień i pochodem światów” (L. Denis, Po co żyjemy?, Warszawa 2011, s. 25).

Przyjrzymy się życiu z bliska, takiemu jakie jest. Jeśli będziemy świadomi, dojrzyjmy iluzje oraz rzeczy, którym nadajemy dużą wartość, a które w rzeczywistości nie mają znaczenia. Może wtedy przestaną targać nami złe emocje i sami chwycimy za ster naszego życia.



Bardzo dobrze, bardzo dobrze

A teraz coś z innej beczki. Inspirująca historia, którą znalazłem w pięknej książce Anthony’ego de Mello, pt. Śpiew Ptaka:

W pewnej wiosce rybackiej panna miała dziecko.
Zmuszona biciem wyjawiła wreszcie, kto jest ojcem dziecka: mistrz zen,
który całymi dniami medytował w świątyni w pobliżu wioski.
Rodzice dziewczyny i liczne grono wieśniaków poszli do świątyni,
przerwali brutalnie rozmyślanie mistrza, wyzwali go od obłudników i powiedzieli,
że ponieważ jest ojcem dziecka, powinien wziąć na siebie odpowiedzialność
za jego utrzymanie i wychowanie. Mistrz rzekł tylko:
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze ...

Kiedy sobie poszli, podniósł z ziemi dziecko i wszedł w finansowe porozumienie
z pewną kobietą we wsi, aby się dzieckiem zaopiekowała, ubierała je i karmiła.
Reputacja mistrza spadła do zera. Już nikt nie przychodził do niego po jakąkolwiek naukę.
W rok po zaistnieniu tej sytuacji dziewczyna, która urodziła dziecko,
nie mogła znieść jej dłużej i wreszcie wyznała, że powiedziała nieprawdę.
Ojcem dziecka był chłopak z sąsiedniego domu.
Rodzice dziewczyny i wszyscy mieszkańcy wsi zawstydzili się.
Upadli do nóg mistrza i poprosili go o przebaczenie oraz by oddał dziecko.
Tak też mistrz uczynił. A wszystko, co powiedział, to było:
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze ...

sobota, 6 października 2012

Spirytystyczne wątki we wspomnieniach z Holokaustu

Eksterminacja Żydów w czasie II wojny światowej przywodzi na myśl przede wszystkim nieludzkie barbarzyństwo, śmierć masową, zadawaną na skalę przemysłową, zdehumanizowaną. Poza przypadkami heroizmu i bohaterskiego poświęcenia ciężko dopatrzyć się tu majestatu śmierci - choćby takiego, jaki zazwyczaj towarzyszy chwilom, w których ludzie odchodzą w spokoju, we własnych domach, w otoczeniu modlących się bliskich. Literatura wspomnieniowa z tego okresu obfituje w opisy okrucieństwa i śmierci, ale są w niej obecne również inne wątki, wskazujące na głębszy sens tych wydarzeń. Wprawdzie na pierwszy rzut oka nie zwracają uwagi, ale nabierają znaczenia w świetle wiedzy spirytystycznej.

Przyjrzyjmy się dwóm takim przykładom. Pierwszy znajduje się w bardzo znanej książce pt. Pianista, autorstwa Władysława Szpilmana. Drugi fragment pochodzi ze wspomnień Henryka Schönkera pt. Dotknięcie anioła.


POŻEGNANIE WE ŚNIE?

Tak Szpilman wspominał ostatnie chwile, w których widział swoich rodziców, wywiezionych w bydlęcym wagonie do obozu zagłady:

Przed sobą widziałem teraz tylko zwarty rząd pleców policjantów. Rzuciłem się na nich, lecz nie ustępowali. Widziałem ponad ich głowami, jak matka z Reginą, podtrzymywane przez Halinę i Henryka, wsiadały do wagonu, podczas gdy ojciec rozglądał się za mną.
- Tatusiu! - krzyknąłem.
Zobaczył mnie, zrobił kilka kroków w moim kierunku, jednak w tym samym momencie zawahał się i przystanął. Był blady, jego wargi drżały nerwowo. Starał się uśmiechnąć, jakby bezradnie i z bólem, uniósł rękę i pomachał mi na pożegnanie, jakbym powracał do życia, a on żegnał mnie już z drugiej strony. Potem odwrócił się i poszedł w kierunku wagonów.
Znów rzuciłem się z całych sił na policjantów.
- Tatusiu! Henryk! Halina!...
Krzyczałem jak opętany, ogarnięty strachem, że właśnie teraz, w najważniejszym momencie, nie dostanę się do nich i że już na zawsze pozostaniemy rozdzieleni.
Jeden z policjantów obrócił się i popatrzył na mnie rozzłoszczony:
- Co pan wyprawia? Lepiej niech się pan ratuje!
Ratuje? Przed czym? W sekundę zrozumiałem, co czekało poupychanych w wagony ludzi. Włosy stanęły mi dęba. Spojrzałem za siebie: plac był opustoszały, a za kolejowymi torami i rampami znajdowały się ujścia ulic. Zacząłem uciekać w tym kierunku, kierowany nieopanowanym, wręcz zwierzęcym strachem. [W. Szpilman, Pianista, Kraków 2000, s. 100-101.]

Po pewnym czasie Szpilman miał sen, bardzo ciekawy z punktu widzenia spirytysty:

Od razu pierwszej nocy miałem sen, który całkowicie pozbawił mnie wszelkich złudzeń. Wydawał mi się ostatnim potwierdzeniem przypuszczeń dotyczących losu mojej rodziny. Przyśnił mi się mój brat Henryk. Zbliżył się do mnie i nachylając się nad moją pryczą, powiedział:
- Już nie żyjemy. ( s. 110.)

Czy mógł to być kontakt ze zmarłym bratem? Sami oceńcie.

DZIECKO, KTÓRE PRZEWIDZIAŁO ZAGŁADĘ

 
Henryk Schönker opowiada o swojej książce pt. Dotknięcie anioła


O ile sen Szpilmana można wyjaśnić bez uciekania się do teorii spirytystycznej, to zdarzenie, którym podzielę się z wami teraz, wskazuje wyraźnie na posiadanie przez niektórych ludzi zdolności medialnych.

Schönker (ur. w 1931 r.), którego rodzina szczęśliwie przeżyła koszmar wojny, w chwili najazdu Niemiec na Polskę był jeszcze dzieckiem. Tak wspominał swoją znajomość z pewnym chłopcem, którego poznał niedługo po wybuchu wojny w Oświęcimiu:

Chodząc codziennie nad rzekę Sołę, zaprzyjaźniłem się z pewnym niedorozwiniętym umysłowo chłopcem, nieco starszym ode mnie. Miał może jedenaście lat, a na imię Aleks, ale wszyscy nazywali go Aleks "Bocian". Przezwisko pochodziło stąd, że gdy dawało mu się jakąś drobną monetę i mówiło: "Zrób bociana", on stawał na jednej nodze, wykrzywiał ręce tak, jakby to były skrzydła, wysuwał wargi do przodu, jakby miał dziób i wydawał z siebie skrzeczący głos, który miał przypominać głos bociana. [...]

Aleks godzinami, a czasem nawet całymi dniami, siedział nad Sołą i patrzył w niebo, obserwując ptaki. Było to jego główne zajęcie. Rzadko kiedy coś mówił, a jeśli już się odezwał, to były to niezrozumiałe i nie powiązane ze sobą słowa lub zdania.

Nasza przyjaźń polegała na tym, że codziennie rano przynosiłem mu dwa kawałki chleba z masłem, a on pozwalał mi siedzieć koło siebie i obejmował mnie ramieniem. Czułem, że to jest mój jedyny prawdziwy przyjaciel. Innych nie miałem, choć bardzo tego potrzebowałem. Aleks był zawsze głodny, więc czasem przynosiłem mu też obiad, chociaż i nam się nie przelewało.

Siedziałem więc razem z Aleksem nad Sołą i godzinami patrzyłem na ptaki. Wiedziałem, że nie można z nim rozmawiać, więc milczałem, tak jak on.

Pewnego dnia Aleks nagle odwrócił się do mnie, wskazał ręką na drugą stronę rzeki i zupełnie normalnym głosem powiedział:

- Tam, na Zasolu, Niemcy wybudują kominy i spalą wszystkie dzieci Abrahama.
Zerwałem się i spojrzałem na niego z przestrachem i zdumieniem. Nie rozumiałem znaczenia jego przepowiedni, ale czułem, że chodzi o coś bardzo ważnego. On przyciągnął mnie z powrotem do siebie i powiedział:
- Ty nie masz się czego bać.
- Skąd o tym wiesz? - spytałem z trwogą?
- Ptaki.. Ptaki mi o tym powiedziały - brzmiała jego odpowiedź i jeszcze silniej objął mnie ramieniem, jakby chciał mnie ustrzec przed jakimś niewidzialnym niebezpieczeństwem.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, po czym Aleks patrząc na niebo, dodał:
- Powiedziały mi, że będzie tu duży swąd i będą musiały mnie opuścić.
Jego głos i twarz były pełne smutku. Chciałem go jeszcze o coś spytać, ale jego oczy znów się zamgliły i wydawało mi się, że obejmuje mnie z jeszcze większą troskliwością.
Wydarzenie to miało miejsce zimą 1939/1940 roku. Aleks powiedział to, co stało się o wiele później, a ręką wskazał dokładnie miejsce, gdzie to się miało stać.
Rozkaz zbudowania obozu oświęcimskiego wydany został przez Himmlera 27 kwietnia 1940. Budowa obozu rozpoczęła się krótko potem, gdy nas już nie było w Oświęcimiu. Obóz powstał w miejscu, które nazywano Zasolem. Pierwsi więźniowie przybyli tam w czerwcu 1940. Byli to Polacy, więźniowie polityczni. W marcu 1941 zaczęto budować drugą część obozu, dużo większą, o nazwie Birkenau. My nazywaliśmy to miejsce Brzezinka; ono też mieściło się na Zasolu. Na to właśnie miejsce Aleks wskazał ręką. Stało się ono głównym miejscem zagłady narodu Żydowskiego. (H. Schönker, Dotknięcie anioła, Warszawa 2011, s. 56-57.)

Czy przyjaciel autora był proroczym medium? Czy głosy ptaków to w rzeczywistości przekaz jego Ducha opiekuńczego? Moim zdaniem bardzo możliwe.
Intrygujące, prawda?

        Wykład medium Divaldo Franco na UTW w Oświęcimiu


        Divaldo Franco z wizytą w muzeum KL Auschwitz