środa, 19 listopada 2014

Niezwykły sen Arthura Schopenhauera

    Niemiecki filozof Arthur Schopenhauer (1788-1860) intryguje kolejne pokolenia humanistów, a jego dzieła zdobyły duże uznanie nie tylko specjalistów, ale też szerokiej rzeszy czytelników. Wprawdzie na próżno doszukiwać się w jego filozofii treści zbliżonych do doktryny spirytystycznej, ale za to w samej biografii myśliciela znalazł się wątek, który - jak się zdaje - związany jest z manifestacją ducha.

    Historia, która nas tu interesuje, ma swój początek w czasach, gdy Schopenhauer był jeszcze dzieckiem. Po zajęciu Gdańska przez Prusy w 1793 r. Schopenhauerowie przenieśli się do Hamburga. Ojciec Arthura pragnął, aby chłopiec poszedł w jego ślady i kształcił się w zawodzie kupca. Młodzieniec wyjechał więc do Hawru w 1797 r., gdzie zamieszkał u rodziny Grégoire de Blesimaire. Miał tam nauczyć się francuskiego i nabrać towarzyskiej ogłady. W domu Grégoire’ów mieszkał przez dwa lata i był to bardzo szczęśliwy okres w jego życiu. Regularnie pisywał listy do rodziców i znajomych, i dzielił się w nich swoimi spostrzeżeniami. Opisując ten okres w życiu Schopenhauera, biograf filozofa, Rüdiger Safranski wspomniał, że „Artur uprzyjemniał sobie ten obowiązek [pisania listów do rodziców], dołączając też listy do swego hamburskiego kolegi, Gottfrieda Jänischa. Również przyjacielowi musiał przedstawić swoje szczęście we Francji w najwspanialszych barwach, ten bowiem szczerze zasmucony odpisuje (21 lutego 1799 roku): Słyszałem […], że spędziłeś zimę bardzo wesoło. Ja nie, ponieważ miałem jakiś wrzód na szyi, przez co wiele wycierpiałem. Pocieszająca odpowiedź Artura nie dociera do przyjaciela. Ósmego kwietnia Joanna donosi synowi: Także Ciebie, mój Arturze, muszę powiadomić o stracie, która z pewnością bardzo Cię zasmuci; Twój dobry przyjaciel Gottfried znów był bardzo chory, 14 dni przeleżał […] prawie nie odzyskał przytomności […]. I tak już od 8 dni jest szczęśliwszy od nas wszystkich – umarł; Twój list, mój drogi chłopcze, przyszedł dwa dni po jego śmierci.

    Chłopiec zapomniał przedwcześnie zmarłego kolegę. Zaraz po śmierci ojca porzucił handel i na poważnie zajął się filozofią. O Gottfriedzie przypomniał sobie dopiero wiele lat później. Od 1825 roku mieszkał w Berlinie. Teraz był już dojrzałym mężczyzną, wydał swoją dysertację pt. Poczwórne źródło twierdzenia o podstawie dostatecznej, a także dzieło swego życia: Świat jako wola i przedstawienie i szukał poparcia dla swoich poglądów. Jego największym konkurentem na polu filozofii był wówczas cieszący się ogromną popularnością Georg Wilhelm Friedrich Hegel, który od 1818 również prowadził wykłady w Berlinie. I tam właśnie Schopenhauera nieoczekiwanie nawiedza postać kolegi z dzieciństwa:

„I aby służyć prawdzie w każdej postaci i aż do śmierci, odnotowuję – czytamy w rękopisie – że w noc sylwestrową między 1830 a 1831 rokiem miałem następujący sen […] W okresie, kiedy miałem 6-10 lat, moim serdecznym przyjacielem i stałym towarzyszem zabaw był Gottfried Jänisch, który miał dokładnie tyle samo lat co ja i który umarł, kiedy jako dziesięciolatek byłem we Francji. Przez ostatnie 30 lat bardzo rzadko o nim myślałem. – Ale tej nocy znalazłem się w jakimś nieznanym mi kraju, grupa mężczyzn stała na polu, a pomiędzy nimi szczupły, wysoki mężczyzna, w którym, nie wiem jak, rozpoznałem właśnie owego Gottfrieda Jänischa i który mnie pozdrawiał”.

    Arthur obudził się przerażony, a zjawienie się Jänischa we śnie potraktował jako ostrzeżenie, że grozi mu śmierć. Istotnie, w mieście szalała epidemia cholery. Schopenhauer postanowił więc uciec z Berlina do Frankfurtu, co prawdopodobnie uratowało mu życie. Tymczasem jego konkurent Hegel pozostał w mieście i złożony chorobą 14 listopada 1831 roku umarł.
    Schopenhauer, którego filozofia przez wiele lat była ignorowana u schyłku życia doczekał się wreszcie sławy i odszedł spokojną śmiercią w poczuciu życiowej satysfakcji. 21 sierpnia 1860 r. "[…] Schopenhauer wstaje rano trochę później niż zwykle. Gospodyni otwiera okno, by wpuścić ranne jesienne powietrze. Wychodzi. Krótko potem przychodzi lekarz. Artur Schopenhauer leży oparty w rogu sofy. Nie żyje. Twarz spokojna, bez śladu agonii. Nil dotarł do Kairu”.

Zobacz też:

* Zasady odkupiające według Andre Luiza
* Widzenie senne w dniu śmierci przyjaciela 

niedziela, 31 sierpnia 2014

Życie i filozofia duchów



„W przeciwieństwie do tej pozbawionej nadziei i rozpaczliwej wizji my, którzy wierzymy w istnienie świata ducha, możemy spoglądać na cały kosmos, jak na jedną niepodzielną całość, której wszystkie części służą rozwojowi duchowych istot zdolnych do wiecznego życia i doskonałości”.

A.R. Wallace


Filozofowie i przyrodnicy od dawna spierają się o to, czym jest życie i jaka jest jego geneza. Jedni uważają, że powstało spontanicznie, kiedy materia nieożywiona przekształciła się w ożywioną. Inni są zdania, że źródłem życia jest stwórcze działanie Boga. Według uczonych materialistów i redukcjonistów, życie powstało przez przypadek, natomiast teiści uważają, że jest ono wynikiem celowego działania zgodnie z planem Stwórcy, zainicjowanym przed miliardami lat. Doktryna spirytystyczna, która w kodyfikacji Kardeca i pismach jego następców wypowiada się na temat własności bytu, materii i ducha, bezpośrednio odnosi się do problemu życia i jego celowości. W sporze między ujęciem mechanistycznym, które klucza do rozwikłania zagadki życia poszukuje w przejawach materii nieożywionej, a witalistycznym kierunkiem zakładającym, że stanowi ono coś odrębnego i nie można zredukować go do zjawisk fizyko-chemicznych, spirytyzm opowiada się po stronie tego drugiego.

Filozofia duchów utrzymuje, że życie ma sens i nie powstało przez przypadek. Stwierdzenie, że życie ma sens oznacza, że posiada ono dwa atrybuty: wartość oraz znaczenie. Dodajmy do tego celowość. Naukowcy zajmujący się naukami przyrodniczymi, analizując zjawisko zwykle nie pytają o jego sens. Przyjęło się uważać, że pytanie „dlaczego?” zadaje filozof lub teolog, natomiast przyrodnik zapyta: „jak?”. Ludzie starają się jednak wykroczyć poza wąskie rezultaty badań naukowych i dążą do wypracowania szerszego oglądu rzeczywistości. Prawo do zadawania pytań o sens i cel życia bierze się z naszej immanentnej potrzeby zrozumienia świata, zawiera się w naszej ludzkiej naturze i jako takie jest uprawnione i niezależne od jakichkolwiek konwencji przyjętych w metodologii badań naukowych. Jakie są argumenty za tezą, że życie ma sens?

Zdaniem chemika Maxa Thürkaufa (1925-1993) życia nie można zrozumieć przykładając do niego tę samą miarę, co do zjawisk badanych przez fizyków i chemików: „W przeciwieństwie do fizykalnych sił polowych i chemicznych połączeń, istoty żywe nie mogą być rozkładane na najmniejsze cząstki, ponieważ znika wtedy to, co jest rozstrzygające dla życia, mianowicie życie”[1].    J. Guitton twierdzi z kolei, że życie skłania materię do spontanicznej organizacji i ciągłego przechodzenia do bardziej złożonych i uporządkowanych stanów. Wynika z tego, że „w każdej cząsteczce, w każdym atomie, w każdej drobinie, w każdej komórce żyje i działa nieznana wszystkim Wszechobecność. Z filozoficznego punktu widzenia oznacza to, że wszechświat posiada oś, i co więcej, posiada sens. Ten głęboki sens tkwi w nim samym w formie transcendentalnej przyczyny”[2].
Warto przytoczyć też celną uwagę G. Bogdanowa, który podkreślał, że żywa komórka składa się z około dwudziestu aminokwasów, a ich funkcja zależy od prawie dwóch tysięcy specyficznych enzymów. Prawdopodobieństwo, że tysiąc enzymów utworzy żywą komórkę, nawet jeśli miałyby do dyspozycji miliardy lat, byłoby jak 1 do 101000.[3]


Ewolucja i człowiek


          Wielu pewnie zaskoczy fakt, że współtwórcą triumfującej w świecie naukowym darwinowskiej teorii ewolucji był Alfred Russel Wallace (1823-1913) – zagorzały brytyjski spirytysta. Jego głębokie przekonanie o istnieniu doboru naturalnego, nie przeszkadzało mu w sformułowaniu wniosków, które podkreślały istnienie świata duchowego i wyjątkowość istoty ludzkiej w przyrodzie. Był też Wallace prekursorem tak zwanej zasady antropicznej, twierdząc, że nie tylko organizmy przystosowane są do swych środowisk (dobór naturalny), ale również środowisko jest przystosowane do życia.

          Wallace podzielił ewolucję człowieka na trzy etapy. Pierwsza jej faza to przejście od świata nieorganicznego do organicznego. Drugi etap do pojawienie się świadomości, która stanowi zasadniczą różnicę między zwierzętami a roślinami. Trzeci etap to ukształtowanie się u ludzi najbardziej wzniosłych cech intelektualnych, które otworzyły przed nimi nieograniczone możliwości rozwoju. Zdaniem Wallace’a możemy przyjąć, „że znane nam już prawa zmienności i doboru naturalnego i wynikająca z nich walka o byt oraz nieustające i coraz dokładniejsze przystosowywanie się do środowiska fizycznego i biologicznego doprowadziły najpierw do udoskonalenia budowy anatomicznej, która dziś tak bardzo wywyższa nas ponad wszystkie znane zwierzęta, a potem, i w powiązaniu z tymi zmianami, do powstania większego i lepiej rozwiniętego mózgu, którzy pozwolił nam w pełni wykorzystać te anatomiczne udoskonalenia i podporządkować sobie w coraz większym zakresie cały świat roślin i zwierząt”[4]. Tu jednak kończy się rola doboru naturalnego. Według tego uczonego umysł ludzki był zbyt rozwinięty a jego zdolności zbyt potężne, aby mógł stanowić jedynie adaptację do warunków środowiska. Mózg jest wszakże zdolny do spełniania funkcji, których w zwykłych warunkach wcale nie musi spełniać[5]. Te trzy etapy rozwoju: od nieorganicznych początków aż po powstanie istoty ludzkiej, wskazują więc na istnienie świata duchowego, któremu materia jest podporządkowana[6]. Warto dodać, że w tym ujęciu również cierpienie ma swój udział w kształtowaniu ludzkiego ducha oraz jego dalszego rozwoju. Najszlachetniejsze zdolności człowieka hartują się bowiem i doskonalą właśnie w przezwyciężaniu trudności, a wszystko to służy dążeniu do rozwoju tak cennych cech, jak sprawiedliwość, współczucie czy samopoświęcenie[7].

Entelechia według Hansa Driescha

Uczonym, który również uważał, że nie można życia zredukować do szeregu zjawisk fizyko-chemicznych, był Hans Driesch (1867-1941), niemiecki filozof, biolog - neowitalista i badacz zjawisk parapsychicznych. Na podstawie wiwisekcyjnych eksperymentów związanych z regeneracją odłączonych części zwierzęcych i roślinnych, doszedł do wniosku, że organizmy żywe stanowią harmonijne i ekwipotencjalne systemy. Jeśli oddzieli się pewną część niektórych organizmów, będzie ona posiadała „równą z innymi częściami zdolność do rozwinięcia się w pełny harmonijnie ukształtowany ustrój o tej samej, typowej postaci[…]”[8]. Driesch sądził, że musi istnieć stała wielkość biologiczna, która decyduje o specyficznej właściwości ustroju, gdy ten rozwija się z wyciętej części organizmu. Ów stały czynnik nazwał entelechią (termin zaczerpnął od Arystotelesa). Entelechia decyduje o ukształtowaniu się „nowego jestestwa”. Nie jest ona kolejnym czynnikiem fizyko-chemicznym, ale czymś zupełnie odrębnym. Driesch dowodził, że entelechia dyktuje organizmowi cele i kierunek jego indywidualnego oraz gatunkowego utrzymania i rozrostu[9].


Spirytyzm Allana Kardeca


Księga Duchów Allana Kardeca dokładnie rozdziela materię organiczną od materii nieorganicznej. Zdaniem kodyfikatora spirytyzmu istoty organiczne posiadają w sobie zalążek życiowy - źródło wewnętrznej aktywności wywodzące się z powszechnego fluidu. Zalążek ów powoduje, że życie rodzi się, rośnie, reprodukuje i umiera. Z kolei materia nieorganiczna nie jest w stanie sama wprawić się w ruch i jako taka zależy wyłącznie od odpowiedniego układu cząsteczek. „Życie pojawia się w wyniku działania pewnego czynnika na materię. Ten czynnik, gdy nie ma z nią połączenia, nie jest życiem, podobnie jak materia nie może żyć, gdy tego czynnika w niej brak. Daje on życie wszystkim istotom, które go wchłaniają i asymilują”[10]. Myśl spirytystyczna podkreśla, że życia nie sposób ograniczyć do układu i przemieszczenia materii. Zdaniem spirytystów zjawiska parapsychiczne dowodzą, że jaźń wykracza poza układ nerwowy, a manifestacje duchów na seansach spirytystycznych wskazują na możliwość jakiejś innej, zupełnie niezależnej od ciała formy bytowania w przyrodzie. 


Życie ma sens. Życie ma cel.


Nie da się w ramach jednego artykułu streścić poglądów uczonych, którzy zdołali dostrzec w życiu cud, jakiego nie można określać mianem przypadku. Jednak nawet skrótowe ujęcie tego tematu pokazuje, że stanowisko materialistyczne w poglądach na życie nie jest wcale tak silne, jak początkowo mogłoby się wydawać. Brazylijska spirytystka, dr Marlene Norbe w książce p.t. Dusza materii wskazuje, że wszechświat to zbiór dynamicznych sił, które ukazują myśl Stwórcy. Każde z jego stworzeń posiada immanentną zdolność do współtworzenia. Zdolność ta, w połączeniu z inteligencją, pozwala człowiekowi asymilować siłę wywodzącą się od Boga, modelować ją zgodnie ze swoją wolą i wpływać na to, co samemu tworzy[11]. Już sto lat temu Leon Denis (1846-1927) dowodził, że jeśli sprawiedliwość posiada wyższe, bezwzględne usankcjonowanie, nie jest możliwe, aby cierpienie nie miało sensu, a zwierzęta i ludzie skazani byli na niebyt. W przyrodzie widział nieprzerwany, skierowany do góry łańcuch wiążący wszystkie stworzenia – minerał z rośliną, roślinę ze zwierzęciem, zwierzę z człowiekiem. Jeśli jest to myśl słuszna, mamy prawo z optymizmem patrzeć na nasz los.


[1] T. Wojciechowski, Zarys filozofii przyrody ożywionej, Opole 1997, s. 10.
[2] Ibidem, s. 16.
[3] Ibidem, s. 61.
[4] A.R. Wallace, W cieniu Darwina, s. 181.
[5] M. Ryszkiewicz, Alfred Russel Wallace, czyli darwinizm antropiczny, [w:] A.R. Wallace, W cieniu Darwina, Warszawa 2008, s. 29-30.
[6] Ibidem, s. 196.
[7] Ibidem, s. 197.
[8] W. Ruboczyński, Filozofia życia duchowego, Poznań 1925, s. 304-305.
[9] Ibidem, s. 316-318.
[10] A. Kardec, Księga Duchów, s. 94.
[11] M. Nobre, Dusza materii, Warszawa 2013, s. 23.

sobota, 24 maja 2014

Czy świat istnieje w umyśle?

W XVIII wieku żył pewien anglikański biskup irlandzkiego pochodzenia, nazwiskiem George Berkeley (1685-1753). Ten erudyta, który za cel postawił sobie zwalczanie ateizmu, studiował dzieła Kartezjusza, Hobbesa, Boyle’a, Locke’a, Malebranche’a oraz Newtona i starając się dociec natury rzeczywistości, powołał do życia filozofię nazywaną immaterializmem. Jego poglądy wzburzyły współczesnych mu ludzi i nie sposób było przejść obok nich obojętnie. Niepokój budziło przeświadczenie Berkeley’a, że nie istnieje materia, a przedmioty „materialne” to tak naprawdę idee obecne w umyśle. Przy pierwszym zetknięciu z tą myślą zastanawiamy się czy można uwierzyć w coś tak na pozór absurdalnego i kłócącego się ze zdrowym rozsądkiem? W końcu jesteśmy przekonani, że świat, który nas otacza, jest materialny… ale co to właściwie znaczy? Materię definiujemy jako substancję rozciągłą, stałą, ruchomą, niezdolną do myślenia. W przeciwieństwie do materii umysł jest nierozciągły przestrzennie, aktywny, zdolny do myślenia itd. Zwykle za oczywiste uważamy, że istnienie rzeczy materialnych ma charakter absolutny, niezależny od jakiegokolwiek umysłu. Zdaniem biskupa Berkeleya jest to jednak przesąd, błąd, w który popadamy przyjmując za oczywiste coś, co wcale oczywiste nie jest :).

Zobaczmy, jak Berkeley uzasadniał swoje twierdzenia.
Wyobraźmy sobie, że bierzemy do ręki jakiś owoc, na przykład wiśnię. Widzimy ją, czujemy, smakujemy. Jest to rzecz jak najbardziej rzeczywista. Ale czy zastanawialiśmy się kiedykolwiek, na czym polega istnienie wiśni? Czy wiśnia jest czymś więcej niż wrażeniem miękkości, wilgotności, czerwoności, cierpkości? Berkeley odkrywa coś najbardziej elementarnego w naszym doświadczeniu – mianowicie, że przedmioty uważane za materialne niczym tak naprawdę nie różnią się od wrażeń zmysłowych. Usuńmy wrażenia miękkości, wilgotności, czerwoności, cierpkości, a nic nie pozostanie z wiśni – twierdził filozof. Stąd wniosek, że istnienie przedmiotów zmysłowych polega jedynie na tym, że są postrzegane. A jeśli są postrzegane, to ich istnienie jest niemożliwe bez postrzegającego ich umysłu. Są to więc idee, które istnieją w umyśle. Podstawą filozofii Berkeleya jest twierdzenie, że nie istnieją jakiekolwiek rzeczy, które ani nie postrzegają, ani nie są postrzegane. Nie może istnieć ani ciepło i zimno bez umysłu, który je odczuwa; nie może istnieć żaden obraz, żadna barwa czy światło bez umysłu, który je widzi; nie może istnieć żaden dźwięk bez umysłu, który go usłyszy; nie może istnieć żaden kształt ani cokolwiek co posiada rozciągłość przestrzenną bez umysłu, który percypuje za sprawą dotyku oraz wzroku. W związku z powyższym jest naturalne, że nie możemy wyobrazić sobie jakichkolwiek przedmiotów, których nie byłoby w umyśle. Jeśli nawet zamkniemy oczy i wyobrazimy sobie samotne drzewo rosnące na wzgórzu i przez nikogo nieoglądane, to przecież my sami je sobie wyobrażamy, ono istnieje już w nas. Sama natura zaś, to nic innego, jak „widzialne ciągi skutków lub wrażeń zmysłowych wyrytych w naszych umysłach według pewnych stałych i ogólnych praw”. Prawa przyrody to prawa rządzące ideami zawartymi w umysłach, nie zaś prawa rządzące jakąś abstrakcyjną, nieznaną nikomu materią.

Myliłby się jednak ktoś, kto twierdziłby, że Berkeley nie wierzy w rzeczywistość świata, że każe nam traktować przyrodę i nasze własne ciała, jakby ich faktycznie nie było. Świat istnieje rzeczywiście, ale jego natura nie ma charakteru materialnego, lecz psychiczny. Po prostu świat istnieje, ponieważ postrzega go jakiś umysł. W systemie Berkeleya istnieją tylko następujące byty: duchy, Bóg oraz idee. O duchach dowiadujemy się z faktu, iż postrzegane przez nas kombinacje idei wskazują na istnienie odrębnych istot zdolnych do działania, które są do nas podobne. Immaterializm Berkeley’a nie zakłada więc, że inni ludzie są tylko wytworami naszej wyobraźni.
Ktoś sceptycznie nastawiony do poglądu, że rzeczy zmysłowe istnieją tylko o tyle, o ile są postrzegane, mógłby powiedzieć: no dobrze, rozumiem, że jeśli patrzę teraz na monitor i czytam tę dziwną notkę na blogu, to znaczy, że ten monitor istnieje, bo jest obecny w moim umyśle. Ale co, jeśli wyjdę z pokoju i nikt już nie będzie patrzeć na ekran? Czy przestanie on istnieć?
Jak pisałem na początku, Berkeley zwalczał ateizm. Skłoniło go do tego nie tylko objawienie chrześcijańskie, ale też spekulacje rozumowe. I rzeczywiście, jego system zawiera piękną, a przy tym niezwykłą w całej historii filozofii, obronę idei Boga. Otóż, skoro widzę, że przedmioty zmysłowe nie mogą istnieć inaczej jak w umyśle (jak wspomniany wyżej monitor komputera); skoro z doświadczenia wnoszę, że przedmioty zmysłowe nie zależą od mojej woli (wiem, że istnienie monitora nie jest zależne ode mnie w tym znaczeniu, że samą wolą nie mogą go usunąć i jeśli wyjdę z pokoju i do niego wrócę, monitor pozostanie na swoim miejscu); i skoro wiem również, że istnienie idei nie polega na tym, że są postrzegane wyłącznie przeze mnie, muszę założyć, że ich byt polega na obecności w umyśle, ale niekoniecznie tylko w moim umyśle. Musi zatem być jakiś inny umysł, w którym rzeczy istnieją, który widzi je zawsze, gdy ja ich nie oglądam. Berkeley uważał, że równie pewne jak "istnienie świata rzeczywistego jest to, że istnieje nieskończony wszechobecny Duch, który obejmuje świat i jest jego podporą”. Więc nie obawiajcie się, że kiedy zmęczeni kładziecie się spać i zapadacie w sen, świat wokół was przestaje istnieć. Świat ciągle trwa, bo jest stale oglądany przez doskonały umysł Boga. Niesamowity ten dowód na istnienie Boga, daje nam zarazem poczucie jego bliskości. Tę ujmującą wizję rzeczywistości streszcza następujący wiersz:
Raz pewien człek młody rzekł: Bóg
Za dziwne uznać by mógł,
Że drzewo przed nami,
Istnieje latami,
Choć nikt nie przygląda się mu.

Mój panie!
To raczej twój bunt
Za dziwny uznać by mógł,
Bo drzewo przed nami
Stać będzie latami,
Gdyż patrzę nań ja.
Pański Bóg. 
 
BIBLIOGRAFIA:
  • George Berkeley, Trzy dialogi między Hylasem i Filonousem, Warszawa 2009
  • Diane Collinson, Pięćdziesięciu wielkich filozofów, Poznań 1999
Zobacz też: duchy mówią


niedziela, 4 maja 2014

Dowody nieśmiertelności duszy




Truizmem jest stwierdzenie, że empiryczne dowody nieśmiertelności duszy znajdują się w centrum zainteresowania spirytystów. Jednakże nie jest oczywiste, że temat dowodzenia dalszego życia po śmierci jest szerszy, a odwołanie do doświadczenia to tylko jeden z jego elementów. Oczywiście świadectwo empiryczne jest w naszym racjonalnym, trzeźwym świecie najbardziej pożądane i daje największą pewność, ale na ten temat można spojrzeć także z innego punktu widzenia.

Łucjan Emil Böttcher (1872-1937), polski matematyk i badacz zjawisk parapsychicznych, którego książkę Problemat życia pozagrobowego niedawno wznowiło wydawnictwo Rivail, wyróżnił cztery grupy dowodów nieśmiertelności umysłu ludzkiego:


* Dowody moralne
* Dowody psychologiczne
* Dowody metafizyczne
* Dowody empiryczne

Poniżej krótko je scharakteryzuję w oparciu o tę pracę, do której zresztą odsyłam po dalsze szczegóły.


Dowody moralne: opierają się na założeniu, że nasze prawa i wymogi etyczne mają wartość o tyle, o ile uznamy umysł ludzki za nieśmiertelny. Zdaniem niemieckiego filozofa Immanuela Kanta, zupełna zgodność woli z moralnym prawem jest doskonałością. Żadna rozumna istota żyjąca w świecie zmysłowym nie jest zdolna jej osiągnąć w jakimkolwiek momencie swego istnienia. Skoro jednak ta zgodność jest wymagana, może do niej prowadzić tylko nasz niekończący się postęp. Według filozofa jest rzeczą konieczną, „według zasad czystego rozumu praktycznego (…) uznać taki praktyczny postęp za realny przedmiot naszej woli”. Oczywiście nieskończony postęp możliwy jest tylko pod warunkiem, że istnienie i osobowość tej samej rozumnej istoty także trwa w nieskończoność. Stąd płynie wniosek, że dobro najwyższe jest możliwe tylko pod warunkiem nieśmiertelności duszy - dla rozumnej, ale nieograniczonej istoty, jest możliwy tylko wieczny postęp, od niższych do wyższych stopni moralnej doskonałości.

Bottcher zauważa, że podstawę kulturalnej pracy człowieka stanowi poziom etyczny jego rozwoju. Rozwój ten wymaga tyle pracy, że życie jednostki jest zbyt krótkie, aby pracę tę wyczerpać. Stąd rodzi się przeświadczenie, że obecne życie jest tylko epizodem w życiu człowieka; że istnieje trwała organizacja umysłowa, która traktuje ciało jako narzędzie swojej pracy i korzysta z niego aż do momentu, gdy stanie się ono niezdolne do wykonywania swych zadań (śmierć biologiczna). A potem… ta sama organizacja umysłowa prowadzi dalej swą pracę rozwojową, być może w następnych wcieleniach.


Dowody psychologiczne: Dowody psychologiczne opierają się na przeświadczeniu, że przez ciąg aktów życia umysłowego człowieka przewija się utajone poczucie osobistej nieśmiertelności.

Ludzie nie zadowalają się tak jak inne istoty zamieszkujące ziemię, samym tylko życiem doczesnym. Wiara w nieśmiertelność jest powszechna nie tylko w wymiarze geograficznym (znajdujemy ją u wszystkich ludów). Odnajdujemy ją również na przestrzeni całej historii rodzaju ludzkiego. Sceptycy uważają, że wiara ta jest przesądem, ale nie jest łatwo wykazać genezę tego przesądu. Najprościej przyjąć, że istnieje realna podstawa tej wiary.

Argumentem za nieśmiertelnością jest tu również obecność w umyśle samej idei nieskończoności i wieczności, a także dążność  człowieka do celów nieskończonych, wiecznych, przewyższających zakres życia doczesnego. Tylko w istocie rzeczywiście nieskończonej może powstać idea nieskończoności, wieczności. Z ilości skończonych, z wielkości ograniczonych, powstają zawsze ilości skończone, wielkości ograniczone. Jeśli więc umysł ma zawsze do czynienia z ilościami skończonymi, a mimo to wznosi się do idei nieskończoności w przestrzeni i wieczności w czasie, to umiejętność ta dowodzi jego psychologicznej rzeczywistej nieskończoności.

Wnioski te uzupełnia przypuszczenie, że gdyby nasza umysłowość nie opierała się na stałych, odwiecznych zasadach, nigdy nie wytworzyłaby poglądu o stałości praw przyrody. Niestałość organizacji umysłowej pociągnęłaby za sobą niestałość interpretacji naszych postrzeżeń w świecie zmysłowym.


Dowody metafizyczne: opierają się na pewności, że ze stanowiska umysłowości w świecie obiektywnym można argumentować za jej niezniszczalnością. Gdyby ktoś chciał dowieść tą drogą, że dusza jest nieśmiertelna, musiałby odwołać się do wiedzy o jej istocie i stosunku do świata fizycznego. Przedmiotem rozumowania byłby tu pierwiastek kierujący życiem umysłowym i fizjologicznym zarówno człowieka, jak i innych istot żywych.


Dowody empiryczne: oczywiście dowodem empirycznym byłoby każde potwierdzenie dostrzegalnego empirycznie związku między naszym życiem doczesnym a zaświatami zamieszkiwanymi przez osoby, które już od nas odeszły. Zdaniem Böttchera  drogą czysto formalną, opierającą się tylko na logicznym rozumowaniu, nie potrafimy otrzymać odpowiedzi na pytanie czy zmarli i żywi kontaktują się ze sobą. Pozostaje więc analiza zdarzeń z naszego życia, które by na to wskazywały. To ostatnie mieści się już ściśle w ramach spirytyzmu.

sobota, 3 maja 2014

Spirytysta w podróży

Przekaz otrzymany od dr. Andre Luiza przez medium Waldo Vieirę


Dokądkolwiek się udajesz, szerz dobro i nadzieję wobec każdego, z kim dzielisz swą podróż.

Prawdziwy spirytysta nigdy nie traci okazji do bycia dobrym.

Z życzliwością traktuj wszystkich, na których trafisz po drodze.

Cechy naszej wiary ujawniają się w każdym działaniu.

Oczywiście pomóż zająć najlepsze miejsce w pojeździe osobom, które tego potrzebują.

Jeden prosty gest określa [całą] sytuację.

Nie zapominaj o wyznaczonych sobie celach i zachowaj ostrożność w przewidywaniu ich powodzenia bądź pecha w podróży. 

Przewidywanie to oznaka czujności.

Okaż pogodę ducha twoim bliskim, z którymi zwykle podróżujesz, smutek zastąp optymizmem.

Nie podważaj [niczyjego] zaufania.

Optymizm rozsiewa pokój i życzliwość.

Ze względu na twoich towarzyszy podróży, zadbaj dobrze o wszystkie prośby, listy i wiadomości, które ci powierzono.

Wiedz, że przyjacielska wymiana zdań znosi izolację.

Nie zapomnij o szacunku, uprzejmości i serdeczności, które powinieneś okazać wszystkim pracownikom napotkanym w środkach komunikacji, w hotelach, biurach i miejscach publicznych.

Zapamiętaj, że pozostawiamy za sobą ślady w każdym miejscu, które odwiedzamy.

Źródło: Book Conduta Espírita by Andre Luiz (Spirit) through the medium Waldo Vieira, Chapter 7, 1960, FEB.

"The Spiritist Magazine" 

===
zobacz też:

wtorek, 28 stycznia 2014

Chico Xavier - "Chleba naszego powszedniego"

Witajcie. Tym razem chciałbym zapoznać was z książką pt. Our Daily Bread ("Chleba naszego powszedniego"), napisaną przez najbardziej znane współczesne medium psychograficzne, Chico Xaviera (1910-2002). Dzieło powstało jako rezultat pisma automatycznego i należy do serii tekstów podyktowanych przez ducha Emmanuela, duchowego przewodnika Xaviera. Jest zbiorem 180 komentarzy biblijnych, które zawierają wskazówki, jak na co dzień żyć w zgodzie z wartościami chrześcijańskimi, z mądrze postawionymi celami życiowymi, kierując się nastawieniem na rozwój przez szerzenie dobra wobec najbliższych i społeczeństwa.


Poniżej zamieszczam kilka fragmentów w moim przekładzie.

To może być bezcelowe

Odpowiedział im: Już wam powiedziałem, a wyście mnie nie wysłuchali. Po co znowu chcecie słuchać?” (Ewangelia wg św. Jana 9:27)
Bardzo często ludzie religijni interesują się głównie przeobrażeniem swoich przyjaciół w osoby zgadzające się z ich osobistymi przekonaniami. Zwykle trwają w długich i irytujących dyskusjach, w bezustannej grze słów, nie chwytając zdrowego, moralnego sensu.
Szczere serce odnowione w wierze nie może tak postępować.
Rozpraszanie tego fałszywego poczucia wyższości jest koniecznością. Ono atakuje uczucia u wielkiej ilości praktykujących. Dopóki ludzie nie dojdą do nowych ścieżek wiedzy, w stopniowym objawieniu mądrości Bożej, dyskutujący, którzy skłaniają się do zła, będą trwać w utrudnianiu i przerywaniu ich rozwoju.
Logicznie rzecz biorąc, naśladowca Chrystusa nie powinien odmawiać wyjaśnień dotyczących Mistrza, lecz jeśli już objaśnił kłopotliwe tematy i spróbował nagrodzić swego brata ocenami, które czynią go szczęśliwym, nie odkrywając innych interpretacji, dlaczego dalej go nagabuje? Jeśli człowiek słyszy prawdę, ale jej nie rozumie, posiada wszelkie, oczywiste oznaki duchowego paraliżu. Dlatego bezcelowe będzie dalsze słuchanie i powtarzanie lekcji, ponieważ nikt nie może oszukać czasu. Mądry człowiek wchodzący w konflikt z ignorantem mógłby stać się nieczułym głupcem.
Dlatego nie marnuj swojego cennego czasu na monotonne wyjaśnienia komuś, kto jest niezdolny do ich zrozumienia, zanim nie ogarną go słońce, deszcz, ogień i woda doświadczeń.
Posiadasz przecież tysiące zasobów do pracy ze swoim przyjacielem, w uprzejmości, bez nakłaniania go do zgodności z twoim sposobem myślenia i twoją wiarą.


Twój własny rachunek

I rzekł: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi!” (Ewangelia wg św. Łukasza 19:42)
Były to słowa, które Jezus skierował do Jeruzalem. Bardziej jednak stosują się one do ludzkiego serca, owej „żyjącej świątyni Ojca”, niż do materialnego miasta wystawionego na szereg doświadczeń, które przemienią je w ruinę.
Wyobraźmy sobie, jaki byłby świat, gdyby każdy wiedział o jego wymaganiach, aby móc osiągnąć wewnętrzny spokój.
Wskutek zasadniczego braku zainteresowania tą ważną właściwością życia, człowiek pozostaje uwikłany w bolesnych trudnościach i zaciąga wielkie długi.
Zwróćmy uwagę na to stwierdzenie Mistrza: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień”.
Te słowa zapraszają nas, abyśmy pomyśleli o możliwości służenia innym, które daje nam obecna chwila. Zachęcają, byśmy zastanowili się nad straconymi wiekami. Zmuszają do refleksji nad okazją do pracy, która zawsze jest w zasięgu pracowitych duchów.
Wcielająca się osoba dysponuje wspaniałym czasem, który lada moment będzie jej własnością, a Wszechmoc dostarcza go dla jej osobistej odnowy.
Ważne jest, aby każdy z nas rozpoznawał co jest konieczne dla jego własnego spokoju. Każda osoba powinna czcić dostojną postawę nakierowaną na rozumienie jej własnych obowiązków, a widma niepokojów powinny być odrzucone z góry. Niech każdy zatroszczy się o własne sprawy, a dwie trzecie problemów społecznych na świecie zostaną naturalnie rozwiązane.
Zwracaj uwagę na mniejsze potrzeby twojego najbliższego otoczenia i odpowiedz na nie.
Nie będziesz wędrować między gwiazdami, zanim nie przejdziesz skromnej ścieżki, która na ciebie czeka.


Z dobroczynnością
Wszystkie wasze sprawy niech się dokonują w miłości!” (I List św. Pawła do Koryntian, 16:14)
Obecnie wielu ludzi nadal tak naprawdę nie rozumie idei dobroczynności. Nie rozumieją jej inaczej niż jako akt skromnego ubierania się w sobotę i niedzielę, nakaz rozdzielania chleba mniej szczęśliwym, czy oczekiwanie społecznych katastrof po to, by wyeksponować swoją osobę lub przesyłać apele do prasy.
Nie mamy wątpliwości, że dobre intencje pewnych grup są godne pochwały, jednakże musimy wiedzieć, że szlachetny dar posiada też swoje szlachetne przedłużenie.
Paweł wskazuje, że dobroczynność, wyrażając miłość Chrystusa, powinna obejmować wszystkie aspekty naszego życia.
Wyciągnąć pomocną dłoń, pocieszyć bliźniego – to jest praktyczna realizacja najwyższych cnót. Cały ten potencjał duchowy winien przystosować się do bożych zasad, ponieważ dobroczynność istnieje w mówieniu i słuchaniu, wstrzymywaniu i popieraniu, zapominaniu i przypominaniu. Nadejdzie czas, gdy usta, uszy i stopy będą służyć najwyższej szlachetności wespół z dłonią wyciągniętą ku bliźniemu.
Każdy człowiek, tak jak i każda sprawa, wymagają wkładu szczególnej dobroci. Osoby, które albo kierują innymi albo też same są posłuszne ludziom, błagają o jej zbawienną obecność, aby mogli zostać oświeceni w Domu Ojca, w którym odnajdą siebie. Bez szlachetnej miłości, zawsze będzie tu panować ciemność i jej następstwa.
Jeśli wykonując swoje zadania nie znajdziesz natychmiast duchowej rekompensaty bądź pewny, że Ojciec z oddaniem towarzyszy wszystkim swoim dzieciom.
Czy natrafiasz na kamienie albo ciernie? Zmień swoje myśli o Jezusie i idź naprzód.
 Zobacz też:






niedziela, 26 stycznia 2014

Z ostatniego spotkania spirytystów warszawskich



Na naszym ostatnim spotkaniu prowadziliśmy pouczającą dyskusję o różnicach między ludźmi i o tym, jak te różnice wpływają na sposoby poznawania filozofii spirytystycznej. Temat ten pokazuje, że wprawdzie łączy nas wspólne zainteresowanie światem duchów, ale zbliżamy się do niego różnymi drogami. Mamy rozmaite oczekiwania i inne potrzeby wobec spirytyzmu.

Jedni patrzą na spirytyzm jak na religię. Doktryna spirytystyczna uzupełnia tu albo zastępuje zaangażowanie człowieka w życie Kościoła; czasami odpowiada na pytania, na które nie odpowiadają tradycyjne systemy religijne, a przy tym nie zmusza, aby definitywnie od nich odchodzić. Bywa też oczywiście, że spirytyzm daje ludziom duchowe spełnienie i w wymiarze religijnym niczego już więcej nie potrzebują - zostają w ruchu spirytystycznym na stałe i czują się w nim dobrze. Spirytyzm jest dla nich środkiem do doskonalenia moralnego i zachętą do otwartego spoglądania na świat, co przekłada się na życie z rodziną i w pracy, w kontaktach z bliskimi oraz obcymi.

Dzięki książkom, filmom i wykładom filozofią spirytystyczną coraz częściej interesują się także ludzie młodzi, którzy budują swoją tożsamość, szukają zrozumienia rzeczywistości i pragną zdobywania nowej wiedzy. Sam poznałem spirytyzm właśnie dzięki książkom, kierowany podobnymi pobudkami w czasie studiów. Dopiero kolejnym krokiem było dla mnie bardziej praktyczne zaangażowanie w ruch spirytystyczny. Oczywiście zdarza się, że wielu po okresie fascynacji tematem porzuca go i szuka dalej. Nie ma tu żadnej reguły. Jakkolwiek droga każdego z nas jest odmienna, dla spirytystów zawsze dużą satysfakcję daje fakt, że osoby, które spirytyzmem zainteresowały się na chwilę i odeszły od niego, zdążyły dowiedzieć się czym on naprawdę jest oraz przekonały się, że nie ma tu mowy o jakiejś czarnej magii, okultyzmie, szatańskich praktykach, zabobonach i innych rzeczach, które różni ludzie we własnym interesie przypisują naszemu środowisku.

 Do ośrodków spirytystycznych często przychodzą również osoby, które szukają pocieszenia po śmierci kogoś bliskiego. Spirytyści muszą uważać, aby traktować je z odpowiednim wyczuciem i zrozumieniem. Wbrew stereotypowemu spojrzeniu, tutaj naszym zadaniem nie jest wcale próba szybkiego nawiązania kontaktu ze zmarłym. Jako pierwszorzędne należy raczej potraktować wsparcie oferowane cierpiącym w ich próbach odnalezienia się po stracie, w ponownym odkryciu sensu życia, powrocie do zaangażowania w życie codzienne i kontakty z innymi ludźmi. Oczywiście każdy z nas ma różne predyspozycje do takiej pomocy. Szczególnie pomocni stają się tu spirytyści, którzy jednocześnie są wykształconymi psychologami i potrafią zaoferować profesjonalną pomoc terapeutyczną. Ale nawet jeśli nie umiemy rozmawiać z innymi jak prawdziwi psychoterapeuci i brakuje nam wiedzy, czasami wystarczy już, że wykształcimy w sobie umiejętność słuchania i otworzymy się na drugą osobę. Pocieszenie mogą nieść także wartościowe artykuły oraz książki, napisane przez autorów kompetentnych i uczciwych wobec czytelnika, tj. takich, którzy nie chcą wykorzystać ludzkiej tragedii do zdobywania korzyści materialnych i nachalnego propagowania własnych poglądów, ale mają na celu niesienie wsparcia i ulgi w zmaganiach z trudnościami życiowymi. Taką książką, którą możemy zaoferować w podobnych sytuacjach jest Kto się boi śmierci? Richarda Simonettiego, która – według słów samego autora – jest „czymś w rodzaju elementarza na temat śmierci, który interesowałby każdego, niezależnie od wyznania, bo przecież nikt nie uniknie bezpośredniego kontaktu z tym zjawiskiem, czy to przechodząc przez swoją własną śmierć, czy doświadczając odejścia kogoś bliskiego”.

Pozostaje przy tym pamiętać, że żadna książka nie zastąpi nam kontaktu z drugim człowiekiem, a relacje z innymi też rządzą się swoimi prawami. Samo wysłuchanie trosk drugiej osoby wymaga podporządkowania się pewnym regułom. Przypomina mi się tu niezwykłe i bardzo bliskie ideałowi spirytystycznemu, podejście wybitnego polskiego psychiatry Antoniego Kępińskiego (zm. w 1972). W artykule wspomnieniowym, poświęconym temu wspaniałemu lekarzowi znajdujemy taki fragment: "Kępiński [...] realizował zasadę, że psychiatrii można się nauczyć jedynie w kontakcie z chorym, w dialogu z nim. Rozmowę z chorym uważał za najlepszą lekcję psychiatrii. Uprawiał przy tym partnerski stosunek do chorego, dbając o to, aby płaszczyzna kontaktu była pozioma. Przy swojej cierpliwości słuchania nie mógł zrozumieć, jak pacjent może znudzić psychiatrę; denerwował się gdy ktoś twierdził, że to “banalny przypadek”. Kiedy studenci znudzeni słuchaniem chorego prosili o spotkanie z następnym pacjentem, oburzał się: Człowiek wam się znudził!”[1].
prof. Antoni Kępiński (1918-1972)

Profesor Józef Bogusz wspominał Kępińskiego: „był dla chorego najwierniejszym z wiernych. Hojną dłonią rozdawał im, nie zdając sobie zresztą z tego sprawy, najpiękniejsze i najcenniejsze dary, bo dary umysłu i serca. Obawiali się psycholodzy, że w związku z jego śmiertelną chorobą nastąpią przypadki samobójstw u niektórych jego pacjentów. Nie ma życia dla chorego, skoro umarł jego lekarz. Czyż może być mocniejszy wyraz tego najpiękniejszego wśród stosunków międzyludzkich, stosunku lekarz – pacjent?”[2].

Zobacz też:






[1] http://pracownia4.wordpress.com/2011/08/31/mistrz-antoni-kepinski/
[2] http://pracownia4.wordpress.com/2011/08/31/mistrz-antoni-kepinski/